Zbliżające się wielkimi krokami
Święta Bożego Narodzenia dla Sophii oznaczały kolejne dni samotności. Miała
przy sobie oczywiście bliskich, ale to jednak nie to samo co kiedyś. Chociaż
wtedy wszystko było takie jak powinno być na co dzień. Tęskniła za matką, mimo
że minęło już osiem lat. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nigdy nie
przestanie i nigdy nie zapomni. Czasami czuła się źle, kiedy siedział z kuzynem
oraz wujostwem przy świątecznym stole. Myślała wtedy, że powinna pozwolić im na
spędzenie tego czasu bez niej, ale Thomas był tak uparty, że nie pozwoliłby za
nic w świecie, by spędzała święta samotnie. Czasami chciała, właściwie każdego
roku, zostać sama ze sobą.
Od samego rana zadowolona Lilly świergotała
na temat tego, jaki to prezent w tym roku przyniesie jej św. Mikołaj. Patrząc
na nią, Sophia chciała wrócić do chwili, kiedy to ona była takim maluchem i
niczym się nie przejmowała. Chociaż w odróżnieniu nad trzylatką, dla niej
najważniejsze byłoby spędzenie czasu z kimś, kogo spotka dopiero, gdy umrze.
- Soph, weź ją na spacer, bo
zaraz zwariuję – Morgenstern podszedł do kuzynki, która właśnie opierała się o
kuchenny blat i piła herbatę w kubku z bałwankiem. – Och, skąd go masz?
- Od Jaci – uśmiechnęła się i
palcem przejechała po rysunku.
- To jak? Wyjdziesz z nią? –
zapytał błagalnie. – Chociaż na godzinę.
- Dobra – wywróciła oczami. –
Lilluś! Idziemy na dwór? – odstawiła kubek i zwróciła się do dziewczynki, która
właśnie wyglądała przez okno. Kiedy tylko usłyszała pytanie z ust cioci,
ucieszyła się.
Już dziesięć minut później Sophia
trzymała Lilly za dłoń i razem szły po parku, gdzie roiło się od rodziców z
dziećmi. Sophia dziwiła się jak w ciele
tak małego dziecka może być tyle energii. Potrafiła wykończyć wszystkich. Nikt
nie potrafił za nią nadążyć, ale jeden uśmiech dziewczynki i miała każdego.
Dwudziestotrzylatka potarła swoje zimne policzki i z szerokim uśmiechem
obserwowała bratanicę, która właśnie biegała dookoła drzewa, śmiejąc się przy
tym głośno. W pewnym momencie mała zniknęła z jej oczu. Przeraziła się nie na
żarty. Na całe szczęście po chwili usłyszała jej słodki głosik, a po chwili
dostrzegła Gregora, który wziął ją na ręce i mówił coś do niej.
- Ciociu, zobac. Wujek Glegol! –
dziewczynka spojrzała na blondynkę i zaśmiała się radośnie. Przytuliła się do
niego i podarowała mu całusa w policzek.
- Hej, Greg – przywitała się z
szatynem. – Co tu robisz?
- Cześć. A, biegałem – kiedy to
powiedział dopiero wtedy zorientowała się, że miał na sobie strój sportowy.
- Zlób mi samolota – słysząc
prośbę z ust dziewczynki, oboje się zaśmiali. – No wujek, zlób, prosię…
Z szerokim uśmiechem przyglądała
się wygłupiającym Gregorowi i Lilly. Od zawsze wiedziała, że oboje bardzo się
lubili, ale wcześniej starała się nie dopuszczać tej myśli do siebie. Przecież
go nienawidziła… Teraz wszystko się zmieniło. Naprawdę się cieszyła, że mu
wybaczyła. Chyba tego potrzebowała, zresztą nie tylko ona.
- Lilluś, chodź tu do mnie –
ukucnęła, a kiedy mała stała już obok niej, dotknęła jej zmarzniętych
policzków. – Zmarzłaś, wracajmy już do domku
- Jesce nie – zrobiła smutną
minkę i tupnęła nóżką. – Chcę się pobawić z wujkiem!
- Pobawisz się jeszcze z nim.
Chodź, tatuś czeka w domu. Zrobił pyszny obiadek
- Nie sce obiadu!
- Lilly – westchnęła
zrezygnowana, ale bardzo szybko wpadła na pomysł jak zachęcić małą na powrót do
domu. – A jak wujek Gregor z nami pójdzie? – szepnęła, a dziewczynka pokiwała
energicznie główką. – To teraz poproś go, może się zgodzi
- Wujku? Pójdzies z nami do domu?
– przechyliła głowę na bok i spojrzała na Schlierenzauera wielkimi oczkami. Nie
mógł się nie zgodzić. – A weźmies mie na ręce?
Na początku dziewczynka
opowiadała o tym jak nie mogła się już doczekać świąt, a później zasnęła w
ramionach Gregora. Sophia spojrzała na małą i odgarnęła jej włosy z twarzy.
- Gdzie spędzasz te święta? – w
pewnej chwili odezwał się Greg i z zaciekawieniem spojrzał na idącą obok niego
blondynkę.
- Z Thomasem i jego rodzicami –
uśmiechnęła się blado. – A ty?
- Miałem jechać do rodziców, ale
gdzieś wyjeżdżają z Lukasem, więc spędzę jej sam.
- Sam? A twoja siostra? –
zapytała, na co Schlierenzauer machnął tylko dłonią.
- O, jeste… Gregor? – Thomas
zdziwił się widząc Schlierenzauera z jego śpiącą córką na rękach oraz Sophią,
która jeszcze jakiś czas temu nie dopuściłaby do takiej sytuacji. Lilly
zachrapała na co cała trójka cicho zachichotała. – Daj mi ją
Chwilę później zniknął z córką za
drzwiami jej pokoju. Sophia zdjęła z siebie czapkę, rękawiczki i kurtkę. Przez
cały czas czuła na sobie wzrok kolegi z kadry. Nie miała pojęcia co sobie
myślał, ale chyba wolała nie wiedzieć.
- Śpi jak zabita –do
pomieszczenia wrócił Morgenstern z szerokim uśmiechem. – Jak ją kładłem przez
sen jeszcze powiedziała: zlób mi
samolota.
- No tak – blondynka wskazała na
stojącego obok niej szatyna.
- To ja już pójdę –
Schlierenzauer podarował rozmówcom uśmiech. – Wesołych Świąt
- Wzajemnie – odrzekli, a chwilę
później już go nie było.
Sophia od razu ruszyła w stronę
kuchni, ale kuzyn złapał za jej ramię i zmusił do tego, żeby na niego spojrzała.
Doskonale wiedziała o co mu chodziło. Jeszcze tak niedawno nienawidziła
Schlierenzauera, a teraz sobie z nim spacerowała jak gdyby nic?
- Czy ja o czymś nie wiem? –
spytał poruszając zabawnie brwiami, na co dwudziestotrzylatka się zaśmiała. – Wy…
coś tam…
- Nie, my nic „coś tam” –
wywróciła oczami.
- Wybacz, ale jeszcze jakiś czas
temu gotowa byłaś go zadźgać widelcem, a teraz tak sobie spacerujecie? To
wygląda dość podejrzanie. Zaraz pewnie ktoś to podchwyci i będzie news roku – powiedział, rechocząc się.
- Nie będę go ignorowała.
Wybaczyłam mu, a on chce „odkupić swoje winy”, chociaż i tak nic tego nie
zmieni. Thomi, no… Nie patrz tak.
- Okej – uniósł dłonie w geście
kapitulacji. – Nic nie mówię.
- Właśnie… Muszę jutro iść
jeszcze do sklepu – uśmiechnęła się i ruszyła w stronę swojego pokoju.
Odkąd wrócił do domu, nie
potrafił znaleźć sobie miejsca. Chodził z kąta w kąt, robił nic nie znaczące
rzeczy i wciąż myślał. Powinien się cieszyć. Sophia przecież mu wybaczyła,
Sandra jak na razie dała spokój… Tylko nie do końca mu to pasowało. Doskonale wiedział,
że jego była dziewczyna jeszcze się pokaże i prawdopodobnie nie da za wygraną.
Była na niego zła, ale przecież normalni ludzie tak się nie zachowywali. Druga
sprawa – Soph. Wybaczyła, a i owszem, ale dla niego to wciąż był mało.
Wcześniej wydawało mu się, że tylko tyle starczy mu do pełni szczęścia, ale nie…
Tak nie było. Powinien się cieszyć, że już nie wieszała na nim psów i
rozmawiali normalnie, ani słowem nie wspominając o przeszłości, ale nie mógł.
Przecież było tak dobrze, kiedy rozmawiali i bawili się z Lilly. Nie mogłoby być
tak zawsze?
Usłyszał dzwonek do drzwi, a
kiedy je tylko otworzył zauważył swoją siostrę. Gloria uśmiechała się do niego
radośnie.
- Hej, braciszku – musnęła jego
policzek, na co dwudziestopięciolatek odruchowo go wytarł. Zawsze tak robił,
kiedy siostra go torturowała tego typu czułościami. – Przyniosłam ci prezent
już dziś, bo później nas nie będzie.
- Wchodź – wpuścił ją do środka,
a sam poszedł do sypialni, gdzie na komodzie stał zapakowany prezent dla
siostry.
- Co ty taki zmarniały? –
zaśmiała się, kiedy złożyli już sobie życzenia i wymienili podarunkami. –
Sandra nie daje ci spokoju?
- Akurat z nią jest na razie w
porządku
- O, czyżby była inna kobieta w
życiu wielkiego Gregora Schlierenzauera? – zapytała, na co szatyn spuścił
wzrok. Była. – Kim jest ta biedna i nieszczęśliwa dziewczyna?
- Sophia Morgenstern – powiedział
cicho, na co Gloria zaśmiała się.
- To ta, którą kiedyś zraniłeś?
Matko, faceci. Za wami nikt nie nadąży – machnęła ręką. – To co jest między
wami? Bo jest coś… chyba, nie?
- No właśnie nic nie ma.
- A ty chcesz, żeby coś było –
pstryknęła palcami.
- Brawo, załapałaś – powiedział kpiąco.
– Ostatnio mi wybaczyła to co zrobiłem.
- Przecież to nie było coś poważnego
- Było. Nikt nie wie w
rzeczywistości się stało, oprócz mnie, Soph i Jaci… - westchnął. Naprawdę było mu głupio z powodu
tego co wtedy zrobił.
- Trzymaj się, dzieciaku –
przytuliła brata. – Daj jej czas, kobiety czasami go potrzebują – uśmiechnęła się
i chwilę później już jej nie było.
Dni szybko mijały. Nie
spostrzegła nawet, kiedy nadeszła Wigilia. Od samego rana wszyscy biegali po całym
domu. Mimo, że mieli jechać do rodziców Thomasa, wszystko przygotowali tu. Nie
rozumiała tego, ale nie chciała pytać kuzyna, bo ostatnią rzeczą jakiej chciała
to rozmowa z nim. Miała ochotę uciec i święta spędzić samemu.
Po południu udało jej się wyjść niespostrzeżenie.
Od razu udała się na cmentarz, po drodze kupiła jeszcze znicz. Wbrew powszechnego
myślenia, i w taki dzień można było spotkać tam wiele ludzi. Weszła przez
furtkę i ruszyła przed siebie, początkowo szła po ścieżce która rozdzielała starą
i nową część. Za wielkim drzewem skręciła i przeszła do trzech grobów przy
ogrodzeniu. Babcia, dziadek i wujek. Westchnęła. Bardzo za nimi tęskniła. Po
około pięciu minutach przeszła na drugą stronę, gdzie leżała jej matka. Na
nagrobku postawiła znicz i go zapaliła. Wpatrywała się w napis, kiedy spod jej
powiek zaczęły wyciekać łzy.
- Mamo – powiedziała, starając
się opanować emocje. – Brakuje mi ciebie na każdym kroku, ale… Ale wiem, że
jesteś szczęśliwa, że nie cierpisz jak – wytarła łzy z policzków. – Kiedyś.
Kocham cię…
Nie miała pojęcia jak długo
jeszcze stała i po prostu patrzyła przed siebie. W pewnym sensie świat się
zatrzymał. Kiedy wychodziła, zauważyła kilka nieodebranych połączeń od Thomasa.
Wsiadła do samochodu, ale nie mogła wrócić do domu, więc skierowała się w
pierwsze miejsce, o którym pomyślała. Kto by się spodziewał…
______________
Heeej :)
No to jesteśmy ze świąteczną jedenastką. Osobiście nie przepadam za świątecznymi rozdziałami w święta, ale tak w marcu... Czemu nie? :)
O dziwo nawet miło pisało mi się ten rozdział. To trochę dziwne zważywszy na to, że ostatnio nie potrafiłam skleić ani jednego zdania.
Mam nadzieję, że Wam się chociaż odrobinkę spodoba :)
Tyle ode mnie, buziaki :*